Bronisław Wildstein nie był przecież dobrym szefem TVP, ba nie był nawet średniakiem. Reformy jakich rzekomo podjął się przeprowadzić, ograniczały się wyłącznie do robienia czystek personalnych. Prezes pozbywał się wszystkich, których podejrzewał o jakieś związki z dawnym systemem. Z maniakalną wręcz zapalczywością rozprawiał się z resztkami po Robercie Kwiatkowskim czy Janie Dworaku, co zaowocowało odejściem Kamila Durczoka i Moniki Olejnik.
Poza tymi kadrowymi roszadami, nic ciekawego w TVP się nie działo. Zaproponowana przez nowe władze ramówka publicystyczna – „Nie ma przebacz” – poniosła totalną porażkę. W miejsce zdjętego, a cieszącego się popularnością i uznaniem widzów programu „Forum”, wprowadzono nudne, bezbarwne i nijakie widowisko „A dobro Polski?”, które gdy odsunięto Dorotę Gawryluk stało się wręcz dyletanckie i w końcu zniknęło z anteny. W efekcie TVP pozbawiona została ambitnej publicystyki politycznej. Jeśli zaś chodzi o kulturę i rozrywkę to telewizja Wildsteina kontynuowała w zasadzie tę samą linię, co za poprzednich prezesów, nazwać ją można w skrócie – mało ambicji, wiele chłamu i tandety.
Oczywiście, powierzenie obowiązków prezesa TVP rasowemu politykowi, Andrzejowi Urbańskiemu, jest na pewno posunięciem błędnym. Jednak wszystkie głosy trwogi, że teraz telewizja będzie sterowana politycznie, bo usunięty został bezstronny Wildstein, są przesadzone. Przecież Wildstein, tak samo jak Urbański, był z nadania politycznego. Słusznie krytykując zatem nowe władze TVP, nie ma co gloryfikować poprzednich, będzie to bowiem ewidentny cynizm.