Nie, bo nie

09-06-2005

Autor: Michał Potocki

Ludzie zazwyczaj wyrastają z argumentacji typu „nie, bo nie” gdzieś na przełomie przedszkola i pierwszej klasy podstawówki. Oczywiście od każdej zasady są wyjątki. Jednym z takich wyjątków jest prezydent Warszawy Lech Kaczyński. Szydło wyszło z worka przy okazji tegorocznej awantury o zorganizowanie w Warszawie Parady Równości. Abstrahując od faktu, że wydany zakaz manifestacji łamie wszelkie akty normatywne, z Konstytucją RP i Paktami Praw Człowieka ONZ na czele, poziom dyskusji, zaprezentowany przez pisowskiego prezydenta jest wyjątkowo kuriozalny.


„Nie wiem, nie czytałem zawiadomienia. Ale zakażę Parady niezależnie od tego, co napisali” – powiedział prezydent Warszawy Gazecie Wyborczej. Dalej mówi o tym, że jest skłonny pozwolić homoseksualistom na demonstracje pod warunkiem „że będą je robić jako obywatele, a nie homoseksualiści”. Śmieszne? Śmieszne – bo niby jak ktokolwiek ma demonstrować „jako obywatel”? Każdy, kto wychodzi na ulicę, ma do powiedzenia coś ważnego, przynajmniej według siebie. Idąc tropem rozumowania Kaczyńskiego należałoby zakazać manifestacji wszystkim, choćby protestującym hutnikom, pielęgniarkom czy zwolennikom PiS. Wszak demonstrują oni właśnie jako hutnicy, pielęgniarki i pisowcy, a nie jako „obywatele”.

Smutne w całej sprawie jest to, że Lech Kaczyński, który przez sporą część swojego życia – bo już od 1977 r. – walczył z totalitarnym reżimem o wolność, najpełniej realizowaną m.in. przez prawo do zgromadzeń, teraz postępuje tak, jak komuniści przed 1989 r. Przypomnijmy, że Konstytucja PRL z 1952 r. mówiła o karaniu „nadużywania wolności sumienia i wyznania dla celów godzących w interesy PRL”. W imię obrony socjalizmu ograniczano zatem wolność zgromadzeń wszystkim, którzy mieli z władzą „nie po drodze”. Teraz robi się coś podobnego, tyle że w użyciu jest retoryka narodowo-religijna, zaś słówko „socjalizm” zastąpiło inne słowo-klucz: moralność . Niebezpieczne dla demokracji jest to, że władza – na razie „tylko” na poziomie samorządu – zaczyna arbitralnie ustalać, kto może manifestować, a kto niezupełnie, li tylko na podstawie własnego „widzimisię” na to, co obywatele powinni popierać, a czego nie. Nic dziwnego, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek pisze w opublikowanym na swojej stronie internetowej oświadczeniu: „obawiamy się ‘czarnych dni’ dla gejów i lesbijek, zapowiedzianych przez polityków prawicowego Prawa i Sprawiedliwości, które od jesieni będzie prawdopodobnie partią współrządzącą. Historia nauczyła nas, że Holocaust, pogromy i przestępca wynikające z nienawiści zdarzają się tam, gdzie niektórzy zaczynają postrzegać się jako lepsi, bardziej moralni lub bardziej aryjscy od innych”. Użycie w tym kontekście słowa „Holocaust” jest oczywiście tylko figurą retoryczną, którą należy ocenić jako niesmaczną i przekoloryzowaną, jednak obawy homoseksualistów nie są pozbawione podstaw.

Po prawej stronie polskiej sceny politycznej, zwłaszcza w ramach PiS i LPR, dają się poznać ciągoty do ograniczania wolności wypowiedzi artystycznej (ile to już razy rozmaici posłowie LPR na wzór dawnych barbarzyńców niszczyli dzieła sztuki…?). Nietolerancja względem gejów jest dla wielu czymś oczywistym (vide spot reklamowy LPR). I w takim właśnie klimacie partie te idą po władzę…

Lech Kaczyński musi mieć niezłych doradców w dziedzinie PR. Inwestycje w Warszawie stoją, przetarg na Most Północny – unieważniony, metro buduje się coraz wolniej, unijnych pieniędzy Warszawa otrzymuje mniej, niż należałoby oczekiwać, a mimo to obecny prezydent Warszawy spokojnie mógłby myśleć o kolejnej kadencji. Muzeum i obchody rocznicy powstania warszawskiego, czy sprawne pokierowanie miastem po śmierci papieża to jedno, ale prezydent miasta, w odróżnieniu od prezydenta państwa, powinien przede wszystkim zarządzać, a nie jedynie błyszczeć na rozmaitych uroczystościach.

Głośny medialnie zakaz Parady Równości także prawdopodobnie Kaczyńskiemu nie zaszkodzi. Prezydent zapomniał jednak, że wolność nie jest tylko dla myślących tak, jak władza. Prawo chroni zaś – a przynajmniej powinno w państwie chcącym uchodzić za liberalno-demokratyczne – przede wszystkim poglądy niepopularne i kontrowersyjne. Powszechnie przyjęte prawdy obronią się bowiem same. Oficjalne tłumaczenie Ratusza o tym, że miasto nie jest w stanie zapewnić Paradzie Równości bezpieczeństwa zakrawa na absurd. To do miasta należy bowiem zapewnienie spokoju i porządku publicznego. W związku z tym zająć należałoby się przede wszystkim stanowiącym zagrożenie dla zdrowia uczestników Parady działaczy skrajnej prawicy i szalikowców, którzy zapowiedzieli liczne kontrmanifestacje. W Krakowie w ubiegłym roku to nie geje rzucali kamieniami… A może w związku z „zagrożeniem bezpieczeństwa” zakazać marszy pierwszomajowych, podczas których zdarzają się starcia z grupkami prawicowców, a czasem nawet między samymi lewicowcami…?

Zwolennicy prezydenta argumentują, że nie życzą sobie „obscenicznych widoków” na ulicach miasta, machając przy tym zdjęciami z niektórych miast zachodnich. Ciekawe, czy Ratusz zakazałby w związku z tym np. warszawskiej imitacji karnawału w Rio de Janeiro, gdyby taka idea powstała, gdzie współczynnik nagości byłby znacznie większy niż na najbardziej nawet nagiej paradzie gejowskiej… Śmiem wątpić. Poza tym demokracja to jedynie rządy, a nie dyktatura większości. Większość decyduje, ale do momentu, w którym zaczyna ograniczać praw mniejszości. Stosunek władz do homoseksualistów jest zaś w obecnym świecie probierzem przestrzegania praw obywatelskich, bowiem właśnie ta mniejszość jest nadal najmniej szanowaną mniejszością.

Nikt nie każe Lechowi Kaczyńskiemu kochać homoseksualistów. Nie musi ich nawet lubić. Jednak jako prezydent miasta nie reprezentuje ani siebie, ani swojej formacji politycznej. Jest najwyższym organem władzy samorządowej w mieście stołecznym. Powinien stać na straży neutralności światopoglądowej urzędu, a nie prostować moralnie zdeprawowanych w jego rozumieniu warszawiaków.

Zaskakujący i zastanawiający jest jednak fakt, iż nie zareagował w tym roku na całą sytuację wojewoda mazowiecki, do którego kompetencji należy m.in. uchylanie decyzji organów samorządowych. Leszek Mizieliński w zeszłym roku z Kaczyńskim nie wygrał, w tym zapewne byłoby podobnie, ale chodzi o symbol. O pokazanie, że rząd, który chce się nazywać lewicowym, sprzeciwia się łamaniu praw politycznych w Polsce. Być może wojewoda także boi się narazić opinii publicznej, skoro zamierza startować w zbliżających się wyborach parlamentarnych.

Parada Równości nie odbędzie się w Warszawie po raz drugi z rzędu. Traf chce, że w dniach, w których rozstrzygała się sprawa tegorocznej manifestacji, Amnesty International opublikowała raport za ubiegły rok. Udaremnienie zeszłorocznej Parady było jednym z trzech przykładów naruszeń praw człowieka w Polsce. Tegoroczne wydarzenia mają o wiele szerszy oddźwięk międzynarodowy. Prestiżowi Polski to z pewnością nie pomoże. Demokracji i prawom człowieka, o jakie z takim trudem walczyło przez dziesięciolecia kilka pokoleń Polaków – tym bardziej nie.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.