O rocznicy tej bębnią od ubiegłej niedzieli wszystkie media. Obecny premier prawie chce uświęcić swego poprzednika sprzed piętnastu lat, twierdząc, że bez gabinetu Olszewskiego nie było by PiS. Prawicowi socjaliści spotykają się, by z nostalgią wspominać epizod dzierżenia władzy i by czynić z siebie, Olszewskiego i Macierewicza męczenników w obronie lustracji. Po to właśnie dzisiejszym elitom politycznym ta rocznica. Tu nie chodzi o miłość i oddanie Olszewskiemu. Wszak PC braci Kaczyńskich było od dłuższego czasu z tym rządem w sporze. Dla dzisiejszych prawicowych socjalistów Olszewski i jego gabinet to swoisty mit. Mity mają to do siebie, że pięknie się je opowiada, łatwo przyswaja i naiwnie w nie wierzy. Ze stanem faktycznym te historie mają jednak bardzo niewiele wspólnego. PiS chce propagować ten mit jako znak rozpoznawczy swej partii. Przecież zwolennicy Olszewskiego mieli te same fobie i obsesje, co dzisiejsi zwolennicy PiS. Zausznicy byłego premiera mieli też pewne nadzieje – marzyło im się bycie lewicą postsolidarnościową, taką lewicą bugajowską, nie mającą nic wspólnego z PZPR, wywodzącą się z dawnej opozycji, ale przyjmującą socjalistyczne idee, postulaty i hasła. Czyż ekipa Kaczyńskich nie ma tych samych marzeń? Czyż to nie marketingowcy PiS – Bielan i Kamiński – wymyślili podział na Polskę liberalną i solidarną (czytaj socjalną) i nie ustawili swej partii w roli obrońców tej drugiej?
Olszewski znów jest potrzebny Kaczyńskim, tak jak był potrzebny na początku lat dziewięćdziesiątych. Z tą jednak różnicą, że wtedy wykorzystali go do walki z Lechem Wałęsą, a teraz potrzebują go do umacniania pozycji własnego ugrupowania. W końcu jak się traci poparcie, to trzeba opowiadać narodowi bajki i legendy.