Współczesne demokratyczne systemy ustrojowe zwykło się klasyfikować poprzez przypisanie do jednej z dwóch kategorii – systemów parlamentarno-gabinetowych i prezydenckich. Czasem wyodrębnia się jeszcze trzeci model, czyli tzw. ustrój mieszany lub półprezydencki, funkcjonujący we Francji od czasów gen. de Gaulle’a, a także posiadający różne, mniej lub bardziej wierne, mutacje w innych krajach. Taką próbą nawiązania do modelu francuskiego był również ustrój polski ustanowiony na mocy tzw. małej konstytucji z 1992 roku. Wyodrębnianie systemu półprezydenckiego jako odrębnej kategorii nie jest pozbawione podstaw, jednak, w celu pewnego uproszczenia, można ten model potraktować jako specyficzną wersję systemu parlamentarno-gabinetowego. Dzięki temu będzie możliwe dokonanie podziału tradycji ustrojowych, z których pierwszą określić można jako europejską, charakteryzującą się politycznym zneutralizowaniem głowy państwa oraz dominującą rolą kolegialnego organu przedstawicielskiego względem władzy wykonawczej. Druga zaś to tradycja amerykańska, która wiązać się będzie z silną pozycją prezydenta. Możliwe jest jednak także nieco odmienne przeprowadzenie tej linii podziału i odróżnienie modelu, nazwijmy go, kontynentalnego od anglosaskiego. Bardziej wnikliwa analiza systemu brytyjskiego skłonić może bowiem do wniosku, że pozycja tamtejszego premiera w gruncie rzeczy jest bliższa amerykańskiemu prezydentowi, niż jego odpowiednikom w innych krajach europejskich. Jest to w sposób niekwestionowany pierwszoplanowa postać sceny politycznej, posiadająca dyktatorskie wręcz uprawnienia, dla której parlament stanowi właściwie wyłącznie tło. Jakkolwiek jednak model brytyjski uważany jest za pierwowzór systemu parlamentarno-gabinetowego, wszelkie przesłanki instytucjonalne tak też każą go klasyfikować. Taki, a nie inny zaś jego kształ jest skutkiem wielowiekowej ewolucji, tak więc – znów dla pewnej wygody – proponuję pozostać przy pierwotnym rozróżnieniu.
W tym momencie rodzi się pytanie, skąd bierze się ta różnica w tradycjach dotyczących sposobu zorganizowania wzajemnych relacji pomiędzy organami władzy państwowej. Tu wskazuje się na europejską historię i doświadczenia absolutyzmów monarszych. Kształtowanie się systemów ustrojowych poprzez zawieranie stopniowych kompromisów pomiędzy posiadającą stale zwiększające się aspiracje polityczne burżuazją oraz bynajmniej niechętną ograniczaniu swojej roli monarchią (i sprzyjającą jej dawną arystokracją) zaowocowało rozbiciem władzy wykonawczej na dwa człony, z których jeden zależny był od parlamentu, a drugi pozostawał w rękach króla. Paniczny wręcz strach przed powrotem absolutyzmu skutkował stałą presją na ośrodek monarszy, który stopniowo tracił swoje uprawnienia na rzecz organów uzależnionych i politycznie odpowiedzialnych przed ciałem przedstawicielskim, a tym samym stale zwiększała się rola parlamentu, który stawał się pierwszoplanowym ośrodkiem władzy w państwie. Tymczasem system amerykański, będąc pozbawionym wszelakich obciążeń historycznych, tworzony był właściwie całkowicie od podstaw. Był tym samym potężnym politycznym eksperymentem (wyjątkowo udanym, jak można to stwierdzić z perspektywy czasu). Błędem byłoby jednak sądzić, że ustrój amerykański ktoś wymyślił pod wpływem nagle powstałej potrzeby. Jego kształt posiadał bardzo silne podstawy w liberalnej myśli filozoficznej rozwijającej się od co najmniej stulecia. Ukoronowaniem wypracowanych na polu tej doktryny koncepcji ustrojowych była zaś sformułowana przez Charlesa Montesquieu zasada trójpodziału władz. I choć jest ona uważana za jedną z naczelnych zasad ustrojowych we wszystkich bodaj państwach europejskich, to właśnie amerykański system polityczny stanowi jej najpełniejszą, najbardziej wierną realizację. Jest więc amerykański urząd prezydenta w istocie organem niezwykle silnym, jednak system wzajemnych “hamulców i równowag” pomiędzy trzema pionami władzy państwowej (ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą) w sposób skuteczny – zgodnie z intencją Monteskiusza – zapobiega nadmiernemu wzrostowi jego potęgi, co mogłoby prowadzić do samowładztwa, a tym samym zagrozić wolności obywateli. W podobny sposób ograniczenia te działają na pozostałe dwa piony władzy, bo choć zwykło się – przynajmniej w Europie – z wyjątkową nieufnością traktować władzę jednostki, nigdzie nie jest powiedziane, że tyrania nie jest możliwa ze strony organów o charakterze kolegialnym i mających, przynajmniej w założeniu, status przedstawicielski. Konkludując – nie tylko względy racjonalne, ale i dotychczasowa historia Stanów Zjednoczonych, niezwykła klarowność tamtejszego systemu politycznego i jego zadziwiająca wręcz stabilność wskazywałyby na nieporównywalnie większą trafność wyboru, jakiego dokonali twórcy amerykańskiego ustroju, względem rozwiązań europejskich. Krytycy zwracają wprawdzie uwagę na fakt, iż poza Stanami Zjednoczonymi trudno znaleźć przykład pomyślnej realizacji w praktyce założeń leżących u podstaw prezydenckiego modelu ustrojowego, a przypadki państw Ameryki Łacińskiej czy np. Filipin wskazywałyby wręcz na ciążenie takiego systemu ku autorytaryzmowi, a przynajmniej jego sprzyjanie rodzeniu się dyktatur. Zamach stanu i obalenie porządku konstytucyjnego możliwe jest jednak w każdych warunkach ustrojowych, o czym najlepiej świadczy międzywojenna historia wielu państw europejskich, wydaje się więc, że jest to argument chybiony. Przy zapewnieniu na gruncie konstytucyjnym wszystkich koniecznych instytucji zabezpieczających stabilność systemu, wydaje się nawet, że ustrój wzorowany na amerykańskim w większym stopniu zabezpiecza wolność obywateli.
Wracając więc do propozycji przebudowania polskiego systemu konstytucyjnego, powyższe wywody każą sądzić, iż wzmocnienie ośrodka prezydenckiego byłoby rozwiązaniem jak najbardziej wskazanym. Jednakże przy obecnym stopniu zepsucia kultury politycznej, jest niezwykle prawdopodobne, że sama reforma ustrojowa byłaby rozwiązaniem niewystarczającym. Jej powodzenie byłoby bowiem mocno uzależnione od “czynnika ludzkiego”, a więc objęcia wzmocnionego urzędu przez osobę posiadającą ku temu własciwe predyspozycje – tak osobowościowe, jak i merytoryczne. Zaś przy zachowaniu demokratycznych procedur wyborczych, zważając na wysoki stopień niedojrzałości politycznej, z jakim w przypadku Polski bez wątpienia mamy do czynienia, istnieje znaczne niebezpieczeństwo, że osoba wszystkie konieczne cechy posiadająca nie zostałaby wybrana. Co więcej, istniałaby groźba wyborczego zwycięstwa polityka, który erozję państwa tylko by pogłębił.
Być może więc w sposób nieunikniony zmierzamy jednak ku rządom autorytarnym?
Autor: Piotr Romaniuk